redoctobermsz

Kto szuka ten znajdzie, a kto nie chce szukać to nigdy nic nie znajdzie

Historia mojego odejścia (cz. II)

1 komentarz

Niektóre z opisanych wcześniej wydarzeń rozegrały się w ciągu jednego roku, niektóre o wiele lat wcześniej, ale hipokryzję widziałem od początku bytności w tym zborze – i chociaż wcześniej nie powodowało to decydujących wątpliwości, to jedmak męczyło. Męczyło mnie też to, że w czasie bytności w zborze w latach 2003-2009 moją rodzinę dotdknęły problemy (wcześniej też były, ale mniej drastyczne), na skutek wskazówek Towarzystwa Strażnica, w które się wierzyło i stosowało w życiu. Były one podawane na zebraniach i w literaturze Towarzystwa w końcu lat 80-tych i na początku 90-tych. …

Właśnie na skutek w/w wskazówek, jak i słynnego dogmatu "pokolenia, które nie przeminie", zrezygnowaliśmy z emigracji, co przyniosło z czasem poważne konsekwencje, odczuwalne przez moją rodzinę jeszcze do dziś. (To oddzielny temat i z uwagi na jego dramatyczność oraz drastyczność nie będzie tu omawiany.) Wskazówki te dotyczyły rozwiązywania problemów materialnych i rodzinnych. Z mównic padały słowa: "nic ci nie jest potrzebne, bo za chwilę będzie Armagedon", "w świat, który zginie, nie ma co inwestować", "trzeba poprzestawać na małym", "na horyzoncie widać już chmury Armagedonu", "po co ci nowy dom, nowy samochód? – już wkrótce będzie nowy świat" itp.
Skutkowały one prowadzeniem przez lata "życia w zawieszeniu", ale za to z gorliwością na rzecz Organizacji. Dzisiaj dla wielu świadków Jehowy zwrot "życie w zawieszeniu" jest niezrozumiały i wręcz twierdzą, że osoby, ktore tak żyły, to "lenie i nieroby". Warto tu zaznaczyć, że ci, co nie byli tacy gorliwi i "mieli gdzieś" tzw. wskazówki teokratyczne, bardzo dobrze na tym wyszli. Na rok-dwa przed odwołaniem przez Towarzystwo Strażnica w 1995 słynnej nauki "pokolenia roku 1914, ktore nie przeminie", pozakładali firmy, które do dzisiaj bardzo dobrze prosperują. Zrozumie to wszystko tylko ten, kto to przeżył.

W którymś momencie połapaliśmy się, ze w/w wskazówki Towarzystwa nie mają żadnej praktycznej wartości w stosunku do potrzeb rodziny i rozpoczęliśmy ostre rozwiązywanie narastających problemów. Niestety, na pewne decyzje było już za póżno, a jesli zostały podjęte w celu ratowania sytuacji, to były spóżnione o wiele lat. Doszło do tego, że po latach w którymś momencie moja rodzinę dotknęły dotkliwe problemy finansowe, nawet z bieżącym utrzymaniem.
Moi sąsiedzi (będący katolikami) widząc naszą sytuację, przynieśli żywność, której wystarczyło do czasu, aż opanowaliśmy sytuację (chcę tu zaznaczyć, że już po odejściu nastał czas prosperity materialnej, a także duchowej, jaka przez wiele lat była nie do pomyślenia). Pewnie zapytacie, gdzie byli bracia? Owszem byli, nawet często – 70 m dalej, u sąsiadki na "braterskich odwiedzinach" – ale jak tam skończyli, to odjeżdżając tak manewrowali samochodem, żeby przypadkiem nie przejechać obok naszej posesji, bo wtedy wypadałoby wpaść i powiedzieć chociaż "dzień dobry".
W ciągu sześciu lat bytności w tym zborze nieraz bywało podobnie…

Aż tu nagle w 2008 roku przyjechał brat z wykładem z innego zboru i podał wskazówki Towarzystwa na powyższy temat, które były zaprzeczeniem tych z lat poprzednich. Pomyślałem sobie: dlaczego ja takich wskazówek nie otrzymałem 20 lat temu? Wtedy inaczej by się potoczyło życie mojej rodziny. odejmowalibyśmy dobre decyzje, zamiast nie podejmować żadnych lub spóżnione…
Jeszcze jedna rzecz wbiła mi się w pamięć w 2007 roku – było to przemówienie z cyklu "potrzeby zboru", pt. Pobierać się tylko w Panu. Brat nadzorca, przewodniczący w tym zebraniu, skupił się na jednym przykładzie (chociaż nie wymienił osoby z imienia i nazwiska, to i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi). Tą osobą była siostra, która przyjażniła się z kimś spoza świadków Jehowy. Już w trakcie przemówienia wybiegła z sali z płaczem. Wszystko, co usłyszałem w trakcie przemówienia, było zaprzeczeniem tego, czego przez lata uczyłem się na szkoleniach starszych. Ja osobiście byłem takim przemówieniem zbulwersowany – posunięto się nawet do omawiania spraw seksualnych w przyszłym "mieszanym" małżeństwie!
Nadal wierzyłem, że to jest "prawdziwa religia", ale odczuwałem już zmęczenie tym wszystkim, bo nie moglem zrozumieć, dlaczego takie rzeczy mają miejsce w "organizacji kierowanej duchem Bożym". Aby to sobie wyjaśnić, ciągle rozgryzałem jeden temat: "jaka jest różnica między niedoskonałością a niegodziwością?" I wciąż wychodziła mi z tych przemyśleń niegodziwość.
Często słyszałem, że ludzie są niedoskonali, a organizacja jest doskonała… A organizacja z kogo się składa, jak nie z takich ludzi? – takie sobie wtedy zadawałem pytanie.

Po wielu przemyśleniach oraz na skutek opisanych wydarzeń doszedłem do wniosku, że faworyzowanie przez starszych zdeprawowanych jednostek w zborze i tolerowanie skompromitowanych starszych przypomina mi "hodowlę szczurów". Tylko takie sformułowania przychodziły mi do głowy i – niestety – czas udowadniał, że były trafne. Póżniej – już po moim odejściu – zrozumiałem, że "hodowla szczurów" to klasyczna taktyka Towarzystwa, polegająca na przykrywaniu niegodziwości jednostek w strukturze organizacji płaszczem "niedoskonałości" i "czekaniem na Jehowę".
Na ten "płaszcz" organizacja poświęca ogrom artykułów i wykładów w zborach i na zgromadzeniach.
Po co? – by głosiciele mogli znosić niesprawiedliwość i by się przypadkiem nie połapali, że organizacja nie jest kierowana Duchem Świętym – bo tylko wiara w to pozwala zachować strukturę i byt Organizacji.
Nawet próbowałem coś zrobić, by zwrócić uwagę na zaistniałe sytuacje, i postanowiłem, że porozmawiam z siostrą, która nieraz deprymowała zainteresowanych swoimi uwagami. Na sali Królestwa przed zebraniem podszedłem do niej i poruszyłem temat. Reakcją były odpowiedzi innych podniesionym głosem, co zwróciło uwagę zebranych braci. Po zebraniu była rozmowa na ten sam temat, ale przy świadku – jednym ze starszych zboru. Było łagodnie, wymieniliśmy poglądy na dany temat i doszliśmy do porozumienia – tak mi się przynajmniej wydawało. Aż tu nagle, na następnym zebraniu, poprzednio nieobecny mąż tej siostry "skoczył mi do gardła jak szakal" – jak ja śmiałem bez jego obecności poruszać "takie tematy" – okazuje się że był dobrze zorientowany, o co chodzi. Skończyło się na ostrej wymianie zdań. Była to moja pierwsza i ostatnia próba poruszania "problemowych" tematów z kimkolwiek.
Jeśli chodzi o tę tematykę, to mam jedno spektakularne doświadczenie: zwrócili się do mnie bracia z sąsiedniego zboru z pytaniem, co mają zrobić z nadzorcą przewodniczącym zboru, który gorszył zbór swoim postepowaniem (ich także) – wczesniej wielokrotnie z nim rozmawiali, ale bez skutku. Poradziłem im zeby napisali list do biura oddziału. Bracia mieli problem z napisaniem tego listu, opowiedzieli mi więc całą sytuację, a ja wypisałem głowne zarzuty i poleciłem im, aby te punkty rozwineli i wysłali do biura oddziału. Wiedzieli, że kiedyś byłem starszym i wiem, jak tego typu sprawy się załatwia, a miejscowi starsi bali się cokolwiek nadzorcy przewodniczącemu powiedzieć. Byłem ciekaw, jak ta sprawa się skończy. List dotarł do biura oddzialu, a mimo to przez kolejne miesiące brat dalej się panoszył. Wreszcie przyjechał nadzorca obwodu z listem, wysłuchał wszystkich… i znów się nic nie działo, a brat dalej robił swoje. Jak myślicie, ile czasu to trwało? Dopiero po 1,5 roku – pod presją wielu głosicieli – obwodowy usunął z przywileju skompromitowanego brata, który potem przeniósł się do innej miejscowości…

Okazało się, że jak zaczęliśmy rozwiązywać problemy po "swojemu", to robiliśmy to bez pomocy braci (byli "bezradni" wobec naszych klopotów i zajęci "wypracowywaniem swojego zbawienia"). A kiedy bracia zauważyli, że dajemy sobie radę, to starsi zapałali do mnie niechęcią – i tak zaczął się kolejny temat, ale o tym jeszcze napiszę… (c.d.n.)

Mariusz Szczytyński

1 thoughts on “Historia mojego odejścia (cz. II)

  1. Witaj Mariusz twoja opisana historia i wyzwolenie z organizacji firmy "Strażnica" było głównie w połapaniu się ze jest się oszukiwanym "doktrynalnie". Czyli swoista obłuda i manipulacja tekstami aby wszystko pasowało. Niemniej nie zawsze tak jest ze weźmie się na odwagę i zacznie się samemu "sprawdzi". Niekiedy to "ktoś" udzieli wsparcia i pokaże niejasności. Niekiedy dramat rodzinny do tego doprowadzi a potem połapie się w kwestiach "doktrynalnych". Tak jak owa kobieta będąca Świadkiem Jehowy gdzie maż będący Świadkiem Jehowy (sługą pomocniczym) stosował przemoc w domu.Az doszło do morderstwa. Link w języku rosyjskim.Pozdrawiamhttp://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=xEzM3hii-so

Dodaj komentarz